Ten wpis zainspirowała znajoma mojej przyjaciółki, która miała okazję oglądać moją wizytówkę i jak słyszałem przypadła jej ona do gustu, ale stwierdziła że nie powinienem używać słowa „musisz”. W pierwszej chwili, aż pobladłem z obawy że coś przeoczyłem bo sam przecież jestem piewcą zasady „Nic nie muszę, wszystko mogę”. Szybko się jednak uspokoiłem, kiedy przypomniałem sobie, że słowo „Musisz” jest tam użyte w kontekście „jeśli chcesz coś zmienić”. Co więcej użyłem tego słowa bardzo świadomie, aby uzmysłowić czytającemu, że jest to nieodzowny warunek zmiany.
Nigdy nie wpadłbym na to, że ktoś nie będzie zwracał uwagi na kontekst stwierdzenia, tylko „zawiesi” się na jednym słowie. Było to dla mnie kolejnym doświadczeniem i przypomniało mi, że każdy z nas inaczej odbiera świat, czego innego w nim szuka i na co innego zwraca uwagę. Niemniej jednak szanując inne spojrzenia ja będę zawsze gorąco zachęcał do nieortodoksyjności w podejściu do życia, bo dzięki temu np. złapiemy cały kontekst zdarzenia, a nie zafiksujemy się na jednym szczególe.
Genialnym przykładem tego typu jest dieta. Sam choć na żadnej nie jestem, to bardzo staram się jeść zdrowo i niezbyt tucząco. Jednak przy całym tym podejściu raz na miesiąc lub dwa napada mnie chęć na pizzę i choć wiem, że to nie najzdrowszy posiłek, udaję się do jednej z moich ulubionych pizzerii i delektuję zjadanym włoskim plackiem. Czy mam z tego powodu wyrzuty sumienia –żadnych! Czy ta pizza zrujnuje efekty mojego zdrowego odżywiania – oczywiście, że nie. Pozwoli jednak ugasić na dłuższy czas chęć na tłuste frytki, czy słodkie ciasta i ugasi żal, że inni to wsuwają takie smaczne niezdrowe jedzenie. Tak wiem, za parę lat to się na nich odbije, ale ochotę na niezdrowe jedzenie mam teraz i często ciężko samą racjonalną argumentacją nad tym zapanować. Taka grzeszna pizza zjedzona ze smakiem z jednej strony uspokaja we mnie ochotę na niezdrowe to i owo, a z drugiej jest nagrodą za wytrwałość przy trzymaniu się zdrowego odżywiania. Czy gdybym jej nie zjadł coś by się stało? Pewnie na samym początku nie. Jednak myśl o niej chodziłaby ciągle za mną i obawiam się, że za czas jakiś np. przy sytuacji stresowej doszedłbym do takiej ochoty na coś niekoniecznie zdrowego, że napadłbym na jakiegoś fast food’a albo cukiernie.
Świetnie tę sytuację obrazuje też, krótkie opowiadanie o dwóch mnichach buddyjskich które krąży od dawna po internecie:
„Przypowieść o dwóch buddyjskich mnichach, którzy po złożeniu ślubów czystości wracają do swego klasztoru. Po drodze spotykają kobietę, która – przerażona rwącą wodą potoku – nie odważa się go przekroczyć. Jeden z mnichów, pomimo przysięgi, że nigdy nie dotknie kobiecego ciała, bez wahania bierze ją na ręce i przenosi przez potok. Potem mnisi ruszają w dalszą drogę. Jakiś czas idą w milczeniu, aż towarzysz mnicha, który przeniósł kobietę nie wytrzymuje i zwracając się do niego mówi z przyganą: „Jesteś świadom tego, że złamałeś śluby? Dotknąłeś przecież kobiety”. Wówczas zagadnięty mnich spogląda na swego kolegę spokojnie i odpowiada: „Tak, ale ja zrobiłem to 5 godzin temu, a ty niesiesz ją nadal. Jesteś tego świadomy?”.
Zatem z diabelskim błyskiem w oku zachęcam – złam czasami świadomie zasady, nagnij reguły i poczuj, że są one dla Ciebie ważne, ale nie są Twoim więzieniem lecz Twoim wyborem.
pisząc o łamaniu zasad popijam nietypową herbatę z marchewką Moc Combucha 😉