Większość z nas pewnie słyszała o wewnętrznym krytyku, czyli takiej części naszej osobowości, która nieustannie w naszej głowie poddaje krytyce nasze działania i nas samych. Bywa istnym dywersantem podejmowanych aktywności i planów osiągnięcia założonych celów.
Nie wszyscy jednak dostrzegają to, że oprócz Wewnętrznego krytyka, który nieoswojony znacząco utrudnia nam życie, często w naszej głowie grasuje niemniej uciążliwy Wielki poganiacz. To właśnie on, jeśli w porę się nie zorientujemy w jego knowaniach, zajeździ nas na śmierć.
Rób więcej, więcej i więcej
Wielki poganiacz często towarzyszy ludziom ambitnym i dążącym do realizacji określonych celów w życiu. To on właśnie odpowiada za to, że tworzysz nierealnie długie listy zadań na dany dzień. Nie potrafisz odpoczywać i dać sobie prawa do chwili wypoczynku lub organizowanego raz na jakiś czas „dnia leniwca”. Bywa też przyczyną różnego rodzaju kontuzji i problemów zdrowotnych, bo kiedy ćwiczysz na granicy swojej fizycznej wytrzymałości lub ze zmęczenia padasz na twarz, to on właśnie jest autorem diabelskiego podszeptu, za którym idąc krzyczysz: „Ja nie dam rady, ja nie dam rady – no to patrz!”. Krzyczysz i nadwerężasz mięśnie lub stawy, albo bierzesz sobie na głowę kolejne zadanie, choć i tak od tygodni z barku czasu już nie dosypiasz.
Z kim lub z czym się ścigasz
Wielu moich klientów jest zaskoczonych, kiedy widząc ich przemęczonymi i w amoku działań, zamiast proponować dyskusję o tym jak zrobić jeszcze więcej, w pierwszej kolejności proponuję im rozmowę o tym kiedy się na moment zatrzymają, odpuszczą i odpoczną. Wbrew pozorom jest to pierwszy i podstawowy krok do tego, aby w takim stanie podnieść swoją efektywność i obiektywnie zdecydować, czy wszystko co robimy jest konieczne do wykonania w danym momencie.
„Nigdy nie myl ruchu z działaniem” Ernest Hemingway
Pytam też zawsze, o co ten wyścig i kto w nim jeszcze biegnie. Nierzadko wychodzi na to, że sami jesteśmy jego organizatorem, ścigamy się z sami z sobą i jeszcze występujemy w rolach ambicjonalnie niezaspokojonego trenera i surowego sędziego.
Wszystko zaczyna się niewinne od jakiegoś planu działania lub celu. Następnie hurraoptymistycznie zakładamy sobie termin jego realizacji, zapominając że w życiu zdarzają nam się nieprzewidywalne sytuacje i powinniśmy założyć na nie jakiś bufor czasowy. Oczywiście po drodze wpadają nam kolejne zadania, które nawarstwiają się z tymi dotychczas realizowanymi. Nasze listy zadań na dany dzień zaczynają trzeszczeć w szwach a na żadnej z nich i tak nie ma choćby 30 minut na odpoczynek. Co więcej, jak nam się trafi jakiś świetny dzień, gdzie obrobimy się ze wszystkim do wczesnego wieczora, to i tak nie usiądziemy odpocząć. Nasz mózg uwielbia być czymś zajęty, zatem od ręki wykreuje w naszej głowie jakieś nowe problemy lub czysto teoretyczne trudności do rozwiązania. Obudzi też Wielkiego poganiacza, który zaraz wjedzie nam na ambicje. „Jak to już wszystko zrobione? Przecież masz zadania na jutro i możesz już dzisiaj się nimi zająć”.
Kiedy natomiast mamy kiepski dzień i sporo zadań nam nie poszło Wielki poganiacz zawoła do pomocy Wewnętrznego krytyka, który nas „zjedzie” z góry do dołu za nieudolność, dokopie za fajtłapowatość i zbeszta za brak kontroli.
Kołowrotek pod tytułem „zrób więcej” lub „jak mogłeś zrobić tak mało” może się kręcić nieustannie i w nieskończoność. Do pierwszego nerwobólu, zawału lub udaru. Chyba, że sami świadomie go zatrzymamy i zapanujemy na Poganiaczem.
Wyhamuj i przejmij kontrolę
Pierwsze i zasadnicze działanie to mimo wszystko zatrzymać się na chwilę i przypomnieć sobie, kto wyznaczył datę realizacji tego działania i skąd się wzięła właśnie taka a nie inna data. Czy nie przesuwamy jej ze względu na naszą ambicję, czy też są ku temu faktyczne i obiektywne powody. Czy przypadkiem powtarzane wycieńczonym głosem „muszę to zrobić do końca miesiąca” nie znaczy tak de facto „chcę to zrobić do końca miesiąca”. Tak wiem, to pierwsze sformułowanie brzmi bardziej spektakularnie i dramatycznie, zarazem stawiając nas w roli „ofiary” całej sytuacji. Jednak to drugie przypomina nam, że to kwestia naszego „chciejstwa”, które przecież możemy dowolnie modyfikować a tym samym zwraca nam kontrolę nad sytuacją i uwiarygodnia nasze prawo do zmiany planowanego terminu.
„Ja zapisuję rano, co mam zrobić. A chwilę potem skreślam połowę. To bardzo ważne, by siebie samego nie nastawiać na dzień czy na całe życie tak ambitnie, że niepowodzenie będzie nieuniknione” prof. Wiktor Osiatyński
Planuj też swoje działania w rytmie Zen, a w zasadzie zgodnie z radą autora książki „Zen to done”. Na początku każdego tygodnia wyznacz sobie trzy i tylko trzy (!) główne cele na dany tydzień. Następnie wyznaczaj po trzy główne cele na dany dzień. Oprócz celów głównych możesz dodać kilka dodatkowych ale o mniejszym priorytecie i wreszcie dopisać jakieś zadania do realizacji jak znajdziesz chwilę wolnego czasu. Dzień zaczynaj od tych najważniejszych i już sam fakt ich realizacji uznaj za sukces, bo zrobiłeś to co musiałeś. Resztę możesz zrobić a nie musisz a Wielki poganiacz niech się wypcha.
PS. Pamiętaj też, aby każdego dnia zaplanować jakiś odpoczynek – tylko nie zaczynaj od niego 😉