Takimi słowami pożegnała mnie paręnaście minut temu, po sesji coachingowej, jedna z moich klientek. Co zresztą wprowadziło w lekką konsternację sąsiadkę, która te słowa na korytarzu usłyszała. Sytuacja ta rozbawiła mnie na tyle, że poprosiłem klientkę o zgodę na bardzo pobieżne opisanie całej sytuacji, tak aby z oczywistych względów nie naruszyć tajemnicy naszej rozmowy.
Wspomnę zatem jedynie, że problem dotyczył obszaru życiowego, w którym moja klientka ni jak nie mogła się chwycić za bary ze stojącym przed nią wyzwaniem. Miała pięknie zbudowaną argumentację i opracowane powody, które rzekomo nie pozwalały jej się zająć tym problemem. Oczywiście, według pierwotnej wersji nie był to strach, czy obawy a tylko troska o innych. Kiedy poprosiłem, aby opisała mi jak wyobraża sobie to wyzwanie zaczęła opowiadać o wielkiej czarnej chmurze burzowej, która gdzieś tam krąży w okolicy i choć jest na tyle daleko, że ledwo ją widać, to da się już słyszeć pierwsze pomruki jej grzmotów. Klientka nie mała ochoty zostać zmoczona deszczem, potargana nieprzyjemnym wiatrem i choć samych grzmotów nie do końca się bała, to była przerażona tym, że może ją trafić piorun i pozbawić życia.
Kiedy tak o tym rozmawialiśmy, przypomniała mi się historia o krowach i bizonach, które razem pasły się na Wielkiej Równinie w Kansas. Otóż gdy burza zbliżała się nad równinę, dajmy na to z zachodniej strony, krowy widząc ją zaczynały się szybko przemieszczać w kierunku wschodnim. Oczywistym jest, że krowy to jednak niezbyt rącze zwierzęta i burza całkiem szybko je doganiała a te trzymając się już raz podjętej decyzji, zamiast chociażby się zatrzymać, wciąż biegły w tym samym kierunku – przedłużając tym sposobem maksymalnie czas, w jakim były wystawione na jej działanie. Hmm,… delikatnie mówiąc niezbyt to mądre rozwiązanie, ale można się naprawdę zdziwić jak wielu ludzi zachowuje się bardzo podobnie, kiedy mają do czynienia z jakimś większym problemem lub wyzwaniem.
Najciekawsze jest jednak to, co w momencie kiedy burza się pojawiała na horyzoncie, wyczyniały bizony. Otóż czekały, aż się do nich przybliży i w pewnym momencie zrywały się do biegu. Co jednak najdziwniejsze – zamiast uciekać, biegły wprost na spotkanie burzy. Wbiegały w nią i przebiegały przez nią najszybciej jak się tylko dało – minimalizując w ten sposób czas, w jakim były wystawione na jej działanie i mogły zostać trafione piorunem.
Pozwolę sobie zachować dla siebie, wnioski do jakich doszła klientka. Jedyne na co zwrócę uwagę, to fakt, że gdyby więcej z nas radziło sobie z nieuniknionymi problemami tak jak bizony, to choć bez pewnych nieprzyjemnych rzeczy się nie obejdzie, to minął one znacznie szybciej a i my już dobrze rozpędzeni będziemy mieli większą siłę do pokonania problemu. Jedynie z pisarskiego obowiązku wspomnę jeszcze, że czekając aż burza nas sama dogoni, dajemy jej więcej czasu na to, aby chmura burzowa się rozrosła, a siła samej burz była większa niż na początku.
Swoją drogą ciekawy jestem, do którego z tych równinnych stad zaliczylibyście siebie?
Ja zdecydowanie zaliczam się do bizonów, choć kilka razy już przed samą chmurą burzową zrejterowałem, zawróciłem i po krowiemu wziąłem nogi za pas. Efekt burza dopadła mnie szybciej niż krowy. Wniosek, chyba warto trzymać się raz podjętej decyzji.
Ja działam po krowiemu, czyli zmykam przed każdą burzą. Co jednak istotne kilka razy w czasie tego zmykania burza nie zdążyła mnie dogonić bo wcześniej rozgonił ją wiatr.