Dla większości z nas sytuacja związana z koronawirusem była dużym zaskoczeniem, żeby nie powiedzieć szokiem. Znaleźliśmy się nagle w “wielkiej niewiadomej”. Bez żadnych wzorców działania, do których moglibyśmy się odwołać. Jak również bez żadnych realnych scenariuszy dotyczących tego co dalej.
Cała sytuacja stała się czystą kwintesencją tzw. świata VUCA, czyli świata który jest zmienny, niepewny, złożony i niejednoznaczny. Czy to nowe zjawisko – zdecydowanie nie. Ja mówiłem już o nim na moich wykładach i prelekcjach od 2018 roku. Zaryzykowałbym jednak twierdzenie, że w takim świecie żyli i całkiem sprawnie funkcjonowali już Wikingowie.

Większość znanych mi osób w tej nowej sytuacji reagowała w jeden z poniższych scenariuszy:
Mam “wielki plan” i się go trzymam
– problem w tym, że szczegółowo przygotowany plan nagle przestał pasować do otaczającej nas rzeczywistości. Jedni to wypierali i z zaciętością mechanicznego buldożera parli cały czas do przodu nie zważając na destrukcję jaką ten buldożer wywoływał. Inni zamarli w połowie działań i czekają cały czas w tym zastygnięciu, aż dawny świat powróci i dopasuje się ponownie do ich genialnego planu. Mam jednak dla nich niemiłą informacje, stary świat nie wróci, a jeśli już to nie w takiej formie w jakiej go znają.
Nie mam planu, ale i tak będę działać
– czyli nie ważne jak i z czym byle był szum. To typowy syndrom chomiczego kołowrotka. W sytuacji niepewności/zagrożenia wskakuję do niego i zaczynam zapierdzielać, tak że mało ducha nie wyzionę. Kiedy jest źle, po prostu jeszcze bardziej przyśpieszam. Dokąd biegnę, dokąd gnam – nieważne. Kiedy spytają o plany lub pomysł – powołam się na intuicję. O co chodzi w tym działaniu? Ano o to, że jak nie wyjdzie i polegnę, to będę mógł chociaż stwierdzić “przecież tak bardzo się starałem”.
Skoro ja nie widzę problemu, problem nie widzi mnie
– chyba wielu z nas spotkało się z taką sytuacją, kiedy małe dziecko miało się schować. Zakryło więc swoje oczy nie ruszając się z miejsca i stwierdziło “już”. Właśnie tak część osób działa też w obecnej sytuacji. Poddaje się biernie temu co jest, zakrywa oczy i stara się jakoś po cichu przetrwać. Bez wychylania, bez specjalnych działań, jakby nic się nie zmieniło. Z cichą nadzieję, że samo się ułoży lub ktoś inny to ogarnie.
Niestety, żadna z tych strategii nie jest skutecznym rozwiązaniem na dziś. Pozostaje pytanie, jak zatem radzili sobie w takich sytuacjach tytułowi Wikingowie?
Skuteczność Wikingów w podbojach nowych ziem i miast sprowadzała się do dwóch rzeczy. Przemyślanego planu i strategii działania oraz gotowości do elastycznego reagowania na zmieniającą się sytuację. Mówiąc krótko, plan był ważny, ale nie był “święty”. Kiedy przestawał przystawać do okoliczności Wikingowie bez zbędnych ceregieli i lamentów zmieniali go. To właśnie było ich przewagą nad innymi ludami.
Można by powiedzieć, że wręcz wszystkie ich działania były dostosowane do takiego trybu działania. Małe i zwinne łodzie, zamiast wielkich okrętów – możliwość szybkiego manewrowania i przemieszczania się. Ich ciało ochraniały skórzane kaftany zamiast ciężkich zbroi, które ograniczały ruchy. Ich celem nie było podbicie i poddanie sobie nowych ziem, bo to wymagało czasu i energii np. na tworzenie administracji i zarządzanie nimi. Preferowali szybki atak, zdobycie łupów i powrót do siebie.
W pełni wykorzystywali też zasoby, którymi dysponowali. Uzależnionych od grzybków halucynogennych wojowników, zawsze ustawili na czole łodzi dobijających do brzegu. To oni, z obłędem w oczach i zaciętością na twarzy pierwsi zaskakiwali na brzeg i atakowali wrogów. Tak np. rodziły się legendy o Wikingach, którzy rzekomo są diabelskimi demonami.
Elastyczność cechowała ich nie tylko w działaniach wojennych, ale i w życiu codziennym. Niewiele osób wie, że Ci zdziczali rozbójnicy po powrocie z wypraw wojennych lubili się oddawać słuchaniu pieśni i poezji. Natomiast ludzie parający się tego typu działaniami byli w ich społecznościach szanowani i doceniani.
Wikingowie bowiem, mieli świadomość tego, że po ciężkiej i intensywnej pracy, trzeba odpocząć i się zrelaksować. O czym zapomina dziś wielu z nas, wpadając w spiralę stresu i przemęczenia w ramach swoich home office.
Mam zatem propozycję. Kiedy dziś w swoich działaniach odczuwasz przemęczenie lub nie wiesz jak działać, zadaj sobie pytanie: “Jak w takiej sytuacji postąpiliby Wikingowie?”