„Gdy tylko zamkniesz drzwi swojego mieszkania i pożegnasz się z bezpieczną, nudną codziennością, od razu zapominasz o wszystkim, co cię otaczało i wydawało się niezbędne. Gdy wróciłem, zataczając wielką pętlę, nadal nie brakuje mi tego, co leży przykryte pod białymi prześcieradłami.
Co rozbić, by nie zostać kustoszem we własnym mieszkaniu? Bo nie chodzi o to, by znaleźć byle jakie zajęcie w oczekiwaniu na śmierć.
W prawdziwym życiu nie brakuje mi telewizora i pilota, kieliszka do wina, brzęczącej komórki, polityki i codziennej garści wiadomości, które po chwili spędzonej w rzeczywistym świecie wydają się zupełnie nierealne i głupie; zdobytej cudem wejściówki na Legię i miejsca w garażu za cenę auta średniej klasy. Nie tęsknię za idiotycznymi reklamami „jeszcze bielszej bieli”, „milionowej minuty za darmo”, aż po „ułamek procenta na koncie”. Nie nęci mnie weekendowa Mekka naszego pokolenia – centra handlowe. Nie są potrzebne certyfikaty, nie pożądam białego samochodu ani ubrań we fioletowym kolorze, lansowanych zeszłej wiosny przez projektantów, nie potrzebuję też kolejnych dziesięciu par butów. Zapomniałem o wynalazku XX wieku, jakim jest kariera, i rozpuszczalnych tabletkach, dających ciecz o kolorze i smaku „zgodnym z naturalnym”, zastępujących prawdziwe witaminy. Nie chcę tego wszystkiego, co kupowałem, by „odreagować stres”.
…
W podróży ważne jest to, co się dopiero wydarzy. Gdy decydujemy się na prawdziwe życie, zaczynają otaczać nas naprawdę ważne sprawy, prawdziwi ludzie i relacje, prawdziwe emocje. Podróż jest też próbą dla miłości i przyjaźni. Nagle okazuje się, że mniej znaczy dużo więcej. Zostają przy tobie ci, którym na tobie zależy. Którzy nie chcą nic w zamian. O których pamięta się bez przypomnienia w elektronicznym kalendarzu.”*