Zdanie z poniższego Prze_myślnika, to jedno z tych zdań, które swoją treścią potrafi wywalić człowiekowi świat do góry nogami. Nie będę jednak ściemniał, że przeczytałem je kiedyś i to zaważyło na całym moim życiu. Wręcz przeciwnie, trafiłem na nie dopiero niedawno, ale uważam, że jest doskonałym podsumowanie tego, czego doświadczyłem w życiu.
Przez wiele lata wydawało mi się, że trzeba najpierw się poprawić, zasłużyć, przestawić, „ogarnąć siebie”, żeby dopiero potem móc ruszyć do przodu. Zdarzało mi się myśleć: „Dopiero jak będę bardziej pewny siebie, bardziej asertywny, lepiej przygotowany… wtedy wszystko pójdzie lepiej.”
Ale im bardziej próbowałem się „naprawiać”, tym bardziej czułem się, jakbym się oddalał od samego siebie. Im bardziej próbowałem się dobrze przygotować, tym więcej miałem wątpliwości. Im bardziej byłem asertywny, tym częściej miałem rozterki czy dobrze robię. W pewnym momencie byłem tym wszystkim mocno zmęczony, wkurzony i zirytowany. Zbuntowałem się i odpuściłem.
I to był moment, kiedy naprawdę coś zaczęło się zmieniać.
Bo nie da się budować na gruncie, którego się nie lubi. Zmiana nie wydarza się wtedy, gdy jesteśmy wobec siebie surowi – tylko wtedy, gdy jesteśmy prawdziwi.
Jeśli nie zaakceptujesz siebie:
- możesz przez lata „usprawniać się” w nieskończoność – i ciągle czuć, że to za mało;
- możesz odrzucać te części siebie, które i tak zawsze będą się upominać o uwagę;
- możesz gonić za zmianą, która nie jest twoja, tylko kogoś innego.
A jeśli pozwolisz sobie być dokładnie taki, jaki jesteś – z tym, co cię męczy i z tym, co cię cieszy – to otwiera się coś nowego. Pojawia się przestrzeń. Oddech. Autentyczność. A z niej dopiero może wypłynąć zmiana, która ma sens.
