Nie tak dawno spędziłem parę dni w Kopenhadze. To co mnie zaskoczyło w tym mieście to powszechny brak pośpiechu, brak manifestowania swojego statusu społecznego oraz docenianie prostych codziennych przyjemności życia.
Pierwsza pułapka czekała na mnie już tuż po wyjściu z lotniska. Kiedy tylko na peron wjechał pociąg mający mnie zawieść do serca duńskiej stolicy, byłem pewien że się zepsuł, a konkretnie jego drzwi. Nie otwierały się przez dłużą chwilę, ale potem jednak wejście do wagonu stanęło otworem. To był moment, w którym dotarło do mnie, że ja i moi znajomi byliśmy jedynymi osobami na peronie, które warowały przy drzwiach tuż po zatrzymaniu pociągu. Inni pasażerowie nieśpiesznie podnieśli się z siedzeń i spokojnie podeszli do wagonów w momencie kiedy otworzyły się drzwi.
Potem były jeszcze stylowe miejskie rowery zamiast wypasionych samochodów i rośliny zdobiące okolicę wejść do domów, że o prostym ale i zarazem estetycznym wyposażeniu mieszkań nie wspomnę. Po prostu kwintesencja skandynawskiego design’u oraz życia w stylu hygge. Takiego z miejscem na zwolnienie, na wzięcie spokojnego oddechu i chwilą na zastanowienie się nad tym, co jest dla mnie ważne w życiu.
————————-
„Po miesiącach wędrówki, wróciłem dokładnie w to samo miejsce, w którym zostawiłem cały tutejszy świat. Nic się nie zmieniło. Miałem wrażenie, że minął zaledwie tydzień. Nawet celebryci w kolorowych czasopismach są ci sami. Taksówkarz narzekał jak zawsze, miasto zaklejone billboardami z promocjami nikomu niepotrzebnych rzeczy, afera goni aferę, a parking przed centrum handlowym zapchany po horyzont. W samolocie z Frankfurt rodacy po wylądowaniu klaskali, a mój wzrok przyciągały nagłówki gazety, spoczywającej na kolanach śpiącego współpasażera, krzyczące, że wracam do koszmarnego teatru, od którego tak bardzo się odzwyczaiłem.
Pierwsze, co mnie uderzyło, to agresja, brak tolerancji i zawiść. Złośliwość kierowców, nieuprzejmość ludzi, otaczająca mnie szarość i prześciganie się w demonstrowaniu tego, co się posiada. Każdy chce być królem w najgłupszej z gier, jaką wymyśliła cywilizacja. I te niekończące się protesty przeciwko wszystkiemu. W domu powitały mnie zakurzone, niepotrzebne nikomu rzeczy, które z takim trudem przez ostatnie lata gromadziłem…
Minął rok i dalej nie miałem większości z nich w ręku. Nie oglądam telewizji, nie czytam gazet, przerzucam tylko czasem nagłówki w Internecie albo pytam kogoś, co ciekawego zdarzyło się na świecie. Za każdym razem z tych relacji wynika, że nic. A na życie tutaj wydaję więcej pieniędzy niż w podróży i co dostaję w zamian?
Zachowałem tę gazetę.
Premier Brown modlił się właśnie o cud, fiskusowi wolno przychodziło zdobywanie Internetu. Grecja nadal bankrutowała, a afera w Ministerstwie Zdrowia nabierała tempa. Biskupi walczyli o duszę polskiego narodu zatruwaną przez media. Uwagę przykuwał rozległy artykuł o tym, kto dożyje sześćdziesiątki, a pod Pałacem Prezydenckim powstał największy teatr uliczny, który zresztą trwa do dziś, kiedy to piszę.”*
Czasami tak długo bierzemy udział w teatralnym przedstawieniu, że zapominamy, iż to tylko gra i zaczynamy je traktować jak nasze życie. Kiedy ostatnio zszedłeś ze sceny na widownię, aby z dystansu przyjrzeć się temu jak żyjesz, a może tylko grasz…