Jakoś już tak mamy, że gdy dzieje się źle żyjemy nadzieją zmiany. Kiedy dopadają nas złe dni, inni mówią nam, że jutro też będzie kolejny dzień i to pewnie lepszy. Wiemy też, że po nocy zawsze nadchodzi dzień.
Co jednak kiedy jest dobrze, kiedy mówiąc metaforycznie żyjemy w blasku dnia? Coś nam się przestawia w głowie i zapominamy o zmienności życia. Zaczynamy wierzyć, że dobry czas mamy dany na zawsze. Wbrew logice, liczymy na to, że po dniu nie nadejdzie noc.
Syndrom indyka – czyli „wpadka” w Święto Dziękczynienia
Autorem tej metafory jest szkocki filozof David Hume. Opowiada ona o indyku, który jest codziennie karmiony przez wiele dni. Każde karmienie utwierdza go w przekonaniu, że jest to powszechnie obowiązująca zasada, iż człowiek go karmi i dba o niego. Przyjmuje więc, że tak będzie już zawsze. Nagle pewnego dnia, a konkretnie w środowe popołudnie przed Dniem Dziękczynienia, spodziewana przyszłość nie następuje, a indyk ląduje w piekarniku.
Syndrom indyka opisuje iluzje optymizmu, w której wielu z nas lubi się zanurzać. Swoją wiarę odnośnie przyszłości budujemy na tym, że coś miało miejsce w przeszłości lub dzieje się obecnie.
Przecież wszystko było już ułożone…
To podejście często bywa powodem błędnych decyzji lub uśpienia naszej czujności. Boleśnie doświadczyło tej sytuacji wiele firmy bez żadnych zabezpieczeń finansowych w momencie nadejścia pandemii i ogłoszenia lockdownu.
Jednak ta sama reguła dotyczy nas osobiście i to zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym.
Wchodząc w związek z drugą osobą przyjmujemy, że jesteśmy dla niej atrakcyjni. Tak zapewne jest na samym początku. Jednak jeżeli w ten związek się nie angażujemy, nie staramy i nie rozwijamy wraz z naszym partnerem/partnerką możemy pewnego dni być mocno zdziwieni, kiedy zostaniemy sami.
Zatrudniając się na etat w firmie mamy często poczucie dużego bezpieczeństwa. Jeżeli jednak liczymy na to, że sam fakt umowy o pracę spowoduje, że będziemy w niej już na zawsze możemy się pewnego dnia bardzo zdziwić. Firma płaci nam nie dlatego, że nas lubi. Płaci nam i nas zatrudnia, bo nasza praca stanowi dla niej wartość. Z tego powodu – pomimo etat – warto się w tę pracę angażować, jak również stale podnosić swoją wiedzę i umiejętności.
Znam np. firmę, która oficjalnie deklarowała, że zwalnianie ludzi nie leży w jej kulturze. Wielu z jej pracowników, planowało już w niej swoją emeryturę, bo firma duża i wynagrodzenia dobre. Niespodziewanie pewnego dnia pracownicy jednego z jej działów dowiedzieli się, że zostają przejęci przez firmę outsourcingową, w której mają gwarancję pracy jeszcze tylko przez kilka miesięcy.
Spotykam też w swej pracy menedżerów, którzy swojego czasu prężnie pieli się po stopniach kariery i mieli bardzo dobre wyniki. Trafili jednak na taki poziom, na którym świetnie się czuli i mieli wszystko poukładane. Rutyna i brak zagrożeń uśpiła ich czujność. Nagle zorientowali się, że pociąg zmian odjechał. Zmieniły się sposoby prowadzenia projektów, weszły nowe technologie. Tymczasem oni ciągle pracują w „stary sposób” i nie mają pojęcia jak znowu nabrać wiatru w żagle.
Znam też ludzi, którzy żyją z dnia na dzień bez większych planów i oszczędności. Ufają bowiem w to, że los im sprzyja, bo do tej pory jakoś się zawsze udawało. Uważają moje planowanie i budowanie zabezpieczeń za bezsensowną fanaberię. Nie próbuję ich zmieniać, bo uważam, że każdy ma swoją drogą, którą podąża. Niemniej jednak, już kilkoro z nich przyszło mi wspierać, kiedy nagle w ich życiu pojawił się niespodziewanie ich prywatny „Dzień Dziękczynienia”.
Na koniec jedna uwaga. Nie zachęcam do popadania w nadmierne budowanie zabezpieczeń i rozwiązań na przyszłość, bo często i tak tej przyszłości nie da się do końca przewidzieć. Sugerują jedynie pewną refleksje w życiu i zdroworozsądkowość.
Też wierzę, że los mi sprzyja. Mimo to nie pozostawiam wszystkiego w jego rękach, tylko aktywnie staram się wspierać to jego wsparcie. Dodatkowo buduję rozwiązania na sytuację, gdyby jednak na chwilę o mnie zapominał. Ostatecznie oprócz mnie ma jeszcze wielu innych interesantów 😉