Już wiele lat temu zauważyłem, że jeśli chodzi o życie, najtrudniej odpowiada się na najprostsze pytania go dotyczące. Jednym z moich ulubionych jest „Po co żyjesz?”. Ci którym je zadaje, najczęściej są zszokowani, moim oczekiwaniem umotywowania przez nich swojego życia. Przecież ktoś ich urodził, szczęśliwie przeżyli aż do teraz i są… co tu tłumaczyć lub wyjaśniać. W zupełności wystarcza im strategia przetrwania od dnia narodzin do jak najdalszego dnia śmierci.
Dziecięca ciekawość świata
Dzieciom z reguły się pytań o życie nie zadaje, sądzę jednak, że sporo z nich nie miałoby problemu z odpowiedzią na to „po co żyją”. Po to, żeby: zobaczyć słonia, pojechać do Legolandu, odwiedzić Disneyland lub polecieć w kosmos. Czy to odpowiedzi naiwne, zdecydowanie tak. Jednak naiwność oraz ufność do świata i ludzi są typowe dla dzieciństwa. Charakterystyczne dla tego okresu życia jest też niedostrzeganie barier i ograniczeń oraz niezachwiana wiara w marzenia. Jest jeszcze jedna szczególna cecha wyróżniająca maluczkich. Jeśli taki maluch, który żyje po to aby zobaczyć słonia wreszcie go ujrzy, nie utarci wiary w sens życia, tylko z miejsca wykreuje kolejny cel dla swojej życiowej egzystencji. Może będzie to spotkanie ze strusiem, lot samolotem albo kąpiel w morzu z dużymi falami. Czasami od nadmiaru możliwości, aż zakręci mu się w głowie.
Przetrwanie, jako sposób na życie
Życie dorosłych, mocno się różni od tego z czasu dzieciństwa. Najczęściej zdążyło nam już ono porządnie dokopać, jakieś zdarzenie podcięło nam skrzydła a ktoś komu ufaliśmy zdążył nas już zawieść lub oszukać. Jesteśmy dumni z tego, że udało nam się przetrwać trudne sytuacje i wyjść obronną ręką z niebezpiecznych zdarzeń.
Problem jednak w tym, że ta duma nam wystarcza! Mamy poczucie zdania egzaminu z życia i osiadamy na laurach. Za przetrwanie trudnej sytuacji, czy wyjście obronną ręką z niebezpiecznego zdarzenia należą się gratulacje, ale dotyczą one tylko tych krótkich momentów naszego życia. Tymczasem ono trwa dalej, a my zamiast z niego korzystać, jedynie martwimy się o to, żeby nie było gorzej. To nic innego, jak czystej wody strategia przegranych.
Przypomina to sytuację moich znajomych, którzy prowadzą własną firmę. Mieli trochę trudnych momentów w swoim biznesie i niejednokrotnie ciężką pracą i wyrzeczeniami go ratowali. Kiedy ostatnio omawialiśmy kondycję ich firmy, zdumiało mnie to, że tworzą plany finansowe tak aby nie dopłacać do firmy (przetrwać), zamiast tego aby coraz więcej na niej zarabiać. Kiedy zwróciłem im na to uwagę, byli zszokowani. Przecież kiedy zaczynali biznes mieli opracowane cele sprzedażowe i przygotowane plany dotyczące rozwoju firmy na najbliższe lata. Kilka trudnych momentów sprawiło jednak, że zapomnieli o planowanym zysku a zaczęli uznawać za sukces samo przetrwanie firmy przez jeszcze jeden rok.
Wyciskaj z życia ile się da, ono nie trwa wiecznie
Strategia przetrwania, którą niejednokrotnie przyjmujemy pokazuje jedynie, że traktujemy życie jak jakąś karę, coś tak nieprzyjemnego, że jedyne o czy marzymy to, żeby w nim jakoś wytrzymać. Zgadzam się, że nie zawsze jest łatwo i przyjemnie, ale przyjąłem strategię wzajemności: im bardziej mi ono dowala, tym mocniej sobie odbijam starając się czerpać radość i satysfakcję z życia kiedy tylko i jak tylko się da. Dzięki takiemu podejściu dbam o swoją kondycję i o to co jem, bo zależy ma na odpowiedniej energii życiowej i szybkiej regeneracji. Stresy i nerwy zwalczam ćwiczeniami z hantlami i mega rozluźniającą jogą, ciężkie tygodnie pracy odbijam sobie weekendowymi wypadami za miasto. Codziennie przed pracą urządzam sobie dwudziestominutowy spacer, codziennie staram się kogoś rozśmieszyć, powiedzieć sprzedawcom w sklepach coś przyjemnego i zjeść jakąś małą słodycz, bo jestem łasuchem 😉 Czasami zaś zalegnę w jakimś fajnym miejscu i przez godzinę albo parę czytam i słucham muzyki. Czy miewam okropne dni, czy bywam bez siły i złoszczę się na cały świat, oczywiście że tak. Przerobiłem jednak na swoje potrzeby biblijną przypowieść o 7 latach tłustych i 7 latach chudych. Dla mnie zmiany na lepsze i gorsze są nieustającym cyklem. Kiedy jest dobrze staram się nacieszyć tym czasem na zapas, a kiedy nadchodzi czas gorszy cieszę się drobnostkami i pamiętam, że za czas jakiś będzie lepiej. Pielęgnuje też w sobie proste dziecinne pragnienia: chcę jeszcze wrócić na Kretę, odwiedzić Paryż, ponownie wykąpać się w oceanie i ciągle poznawać nowe miejsca. Kiedy realizuje jedno z nich, natychmiast na jego miejsce powstają nowe. Nie chcę jedynie przetrwać życia, tylko wbiec na jego metę z impetem i kupą pomysłów, może dzięki temu nawet nie zauważę, że to już koniec…