Dzisiaj kolejna cześć jogowego cyklu, którą postanowiłem poświęcić mieszkającym w nas ograniczeniom. Chcąc komuś dodać otuchy i popchnąć go lekko do podjęcia jakiegoś działania i pokonania strachu lub obawy mówimy często uwierz w siebie, jesteś świetny na pewno dasz radę. Jeśli faktycznie uwierzy, może niejednokrotnie dokonać rzeczy, które uważał wcześniej za niemożliwe.
Kilka lat temu oglądałem film dokumentalny, o tym jak w ekstremalnych sytuacjach zagrażających czyjemuś lub naszemu życiu potrafimy użyć tak potężnej siły, jakiej zgodnie z naukowym podejściem do fizjologii naszych ciał nie mamy szansy osiągnąć. Zapamiętałem szczególnie dwóch mężczyzn, którzy uratowali kierowcę z zakleszczonej po wypadku kabiny pick-up’a, w której wybuchł pożar. Ni jak nie dało się otworzyć zakleszczonych drzwi a opcja wyciągnięcia kierowcy przez przednią szybę, ze względu na ustawienie samochodów po wypadku, nie wchodziła w rachubę. Jeden z tych mężczyzn pod wpływem impulsu wskoczył na boczne drzwi kabiny i chwyciwszy za ich górną część, tuż nad szybą, zgiął je w połowie gołymi rękoma. Kiedy po jakimś czasie próbował ponownie choć na milimetr zgiąć lub odgiąć te same drzwi, przy użyciu całej swojej siły, metal nawet nie drgnął. Naukowcy badający jego ścięgna, mięśnie i stawy w rękach wyliczyli, że teoretycznie nie mógł on dysponować wystarczającą siłą do zgięcia tak grubego metalu. Sprawdzili także drzwi, które nie miały żadnej wady, która ewentualnie pomogła by w ich wygięciu. Wysnuli jedynie wniosek, że najprawdopodobniej pod wpływem tak wysokiego stresu, u tego mężczyzny pojawił jakiś impuls, który wyzwolił w jego ciele przepotężną dawkę energii.
Zajęcia jogi mają to do siebie, że są spokojne i nie mamy szansy doświadczyć na nich, aż tak ekstremalnych sytuacji jak powyższa. Zatem z jednej strony, nie mamy się co spodziewać „cudownego” impulsu przepotężnej energii ale z drugiej, działając z uważnością i w skupieniu łatwo możemy zauważyć rożne procesy i relacje zachodzące pomiędzy naszym ciałem a głową. Piszę o tym, bo na zajęciach jogi udało mi się już zrobić dwie rzeczy na pozór dla mnie niemożliwe i miałem tę możliwość, że przy zachowaniu pełnej świadomości obserwowałem co się ze mną dzieje.
Sytuacja I – stajemy na głowie
Kiedy na jednych z zajęć moja nauczycielka powiedziała, że przesuwamy maty pod ścianę i będziemy teraz ćwiczyli stanie na głowie, mój mózg oszalał. Zapaliły się w nim wszystkie lampki kontrolne, zawyły wszelkie alarmy a przez głowę przebiegła myśl „ona chce mnie zabić”. Kolejne myśli to:
- „odpuść sobie, przecież boli Cię bark” – faktycznie, miałem bardzo lekką kontuzję, ale to była by zwykła wymówka.
- „już kiedyś próbowałeś i Ci nigdy nie wyszło” – faktycznie, stanie na głowie przy ścianie, to koszmar mojego dzieciństwa. Pomimo wielu prób, nigdy mi to nie wyszło na wf-ie.
- „jesteś początkujący, za szybko na tą pozycję” – zaskakujące było dla mnie to, że mój mózg, który wcześniej nie miał do czynienia z jogą, teraz „ekspercko” ocenia co jest właściwe na tym etapie zaawansowania.
W tym czasie prawie wszyscy byli już z matami pod ścianą, więc było głupio siedzieć samemu na środku sali. Ruszyłem za nimi i postanowiłem spróbować, choć w mózgu ostrzegawcze lampki i alarmy pracowały na pełnych obrotach. Pojawiło się jednak dziwne uczucie, gdzieś w ramionach i górnej części pleców – tak jakby moje ciało krzyczało: ja chcę, dam radę. Więc spróbowałem; ręce i głowa odpowiednio ustawione, wybijam się nogami w górę i gdzieś tak w połowie ich drogi do ściany, jakby coś mnie ściągało w dół. Zdążyłem tylko wierzgnąć nogami i z powrotem wylądowałem na ziemi. Prób było kilka, podobnie nieudanych ale czułem się jakoś dziwnie, bo ciało mówiło „próbuj, fruwaj” a mózg syczał „siedź na macie i nie chojrakuj”. Zresztą przy każdej próbie miałem poczucie, że ciało może a to chyba mózg włącza strach i zatrzymuje mnie w połowie drogi do góry. Zaryzykowałem i postanowiłem całkowicie zaufać ciału, zakładając że najwyżej pierdyknę w ścianę z gracją nosorożca po czym osunę się na ziemie z nogami w górze rozbawiając pozostałych. Ostatecznie jest coś takiego jak „joga śmiechu” więc czemu nie mogę być jej nauczycielem. Mózg zdezorientowany moją desperacką decyzją, nie zdążył pozbierać się na czas i włączyć w odpowiednim momencie blokady/strachu. Stałem na głowie wyprostowany jak struna i czułem się wspaniale. Czułem jak przez rozgrzane wcześniej ćwiczeniami ciało płynie energia i zadowolenie.
Sytuacja II – robimy wygięcia w tył, czas na mostek
No dobra wiedziałem, że to tydzień pozycji z wygięciami do tyłu. Gnę się zatem ochoczo do tyłu i to w pionie, poziomie i na leżąco. Idzie nieźle i jest nawet przyjemnie. Ciało po wcześniejszym silnym wygięciu w tył jest rozluźnione i jakby lżejsze, kręgosłup miło rozciągnięty… Nagle, miło się kończy! Mamy położyć się na plecach i będziemy robić mostek – nauczycielka demonstruje, wyjaśniając na co zwrócić uwagę. Co napiąć i co jak ustawić, aby się dźwignąć w górę w piękny łuk. Moje oczy to widzą, ciało zachowuje pozycję zrównoważonego obserwatora a wokół niego… biega mózg z podkulonym ze strachu ogonem. Tak, tak lampki też błyskają i syreny wyją. Generator myśli daje czadu:
- „a jak się wygniesz i potem nie złożysz” – cóż za przewrotność, ja nawet nie jestem pewien czy się w taki łuk wygnę, a ten się martwi jak z niego bezpiecznie wyjdę;
- „już kiedyś próbowałeś i Ci nigdy nie wyszło” – mój kolejny koszmar z wf-u, nawet teraz pamiętam te wszystkie stęknięcia i sapnięcia na szkolnym materacu, kiedy to z leżenia na plecach bezskutecznie próbowałem dźwignąć ciało do łuku;
- „ona powiedziała, że to łatwiejsza pozycja z tych ZAAWANSOWANYCH ” – nie jestem zaawansowany, więc pewnie lepiej odpuścić.
Głupio jednak tak siedzieć skoro inni próbują. Jedna, druga, trzecia próba… się dźwigam, biodra w górze, ale głowa zostaje na macie. Jakaś blokada powstrzymuje mnie przed tym momentem, w którym oderwę całą siłą ramion górną część ciała, pozostawiając na ziemi jedynie dłonie i stopy. No tak, w górnej części ciała mieszka sobie mózg i nie chce wyrżnąć o ziemie jeśli mi nie wyjdzie. Ciało jednak jest ochocze do tego eksperymentu, ręce mam silne więc nie powinno być problemu. Kładę się na macie i korzystam z ostatniej deski ratunku – podstępu. Uruchamiam ciekawość, chcę zobaczyć, poczuć jak to jest tak się wygiąć, jak będzie wyglądał świat z takiej perspektywy. Ostatnia próba, napinam ręce, ściągam łopatki i z brzucha oraz ramion wypycham ciało do góry. Jest cudownie, nie znałem jeszcze takiego uczucia w kręgosłupie. To nic, że mostek jest trochę krzywy a ja się lekko kolebię. Ważne, że to zrobiłem a na dopieszczanie pozycji przyjdzie czas później.
Obie te sytuacje nauczyły mnie nie ufać do końca mojej głowie. Pozwoliły także zbudować punkty kontrolne, które dadzą mi znać, że mózg mnie blokuje. Znalazłem też dwie metody na jego pokonanie:
Już kiedyś Ci nie wyszło – to ewidentny znak, że mózg żyje przeszłością. Odszukał w zakamarkach pamięci związane z tą sytuacją niepowodzenie i teraz przenosi tamte wspomnienia na teraźniejszość. Nie uwzględnił jednak faktu, że dużo się od tamtej pory zmieniło (teraz mam znacznie mocniejsze i lepiej wysportowane ciało niż za młodu). Nie wziął pod uwagę, że obecna sytuacja dzieję się w innych uwarunkowaniach (nie jestem po krótkiej rozgrzewce na wf-ie, tylko po ponad godzinie ćwiczeń i pozycji przygotowujących moje ciało do tego co mam teraz zrobić). To co trzeba zrobić, to szybko przełączyć się na bycie „tu i teraz”. Pomyśleć, że możemy ten moment w naszym życiu napisać od nowa, zupełnie ignorując przeszłość. Hasło „niech się dzieje, co chce” powinno zostać naszą sztandarową myślą tego momentu.
To nie jest odpowiedni poziom dla Ciebie – mózg odwołuje się do starego tricku. Ubiera się w strój eksperta, tak samo jak zwykli aktorzy w reklamach zakładający na siebie fartuchy lekarskie i reklamujący jakieś tam suplementy. Trzeba się na moment zatrzymać i przestać ślepo wierzyć w każdą myśl z naszej głowy. Wystarczy się zastanowić, kiedy to nasz mózg miał szansę osiągnąć poziom eksperta w danej dziedzinie, aby nam mówić co jest właściwe a co nie, na tym etapie zaawansowania. Skoro mózg stosuje tricki, to i my możemy. Musimy po prostu uruchomić autentyczną ciekawość jak to będzie, gdy coś zrobimy. Jak się będziemy czuli, co wtedy zobaczymy i jakie nowe doświadczenie zdobędziemy. Mózg jest łasy na informacje, więc pewnie ulegnie tej pokusie.
Po tym wszystkim już wiem czemu w coachingu tak skutecznym jest pytanie „A gdybyś mógł, to co byś zrobił” lub „A gdybyś mógł, to jakby to wyglądało”. Zarazem jestem przerażony tym, jak wiele razy w swoim życiu mogłem ulec fałszywym podszeptom mózgu i ilu rzeczy nie zrobić, które były w zasięgu moich możliwości.
przy pisaniu towarzyszyła mi zielona herbata YOGI TEA GREEN BALANCE zwana „Zieloną harmonią”