Zwykle życzymy sobie i innym szczęśliwego życia oraz sukcesów w pracy. Są to na tyle oklepane i oczywiste życzenia, że nawet głębiej się nad ich sensem nie zastanawiamy. Kiedy jednak rozmawiam z moimi klientami o ich życiu i pracy troszcząc się o to, aby zbyt łatwo się po tych tematach nie prześlizgiwali, to okazuje się, że powinniśmy raczej życzyć sobie spełnionego życia i użytecznej pracy.

Satysfakcja z życia
Nie od dziś wiadomo, że pieniądze i bogactwo choć miłe i ułatwiające życie niekoniecznie czynią je satysfakcjonującym. Podobnie bywa z poszukiwaniem szczęścia. Jest ono bowiem jedynie ulotnym doświadczeniem, które się pojawia i następnie odchodzi. Nie można w nim trwać 24 godziny na dobę przez 365 dni w roku. Oczekując nieniknącego poczucia szczęścia, z góry skazujemy się na porażkę.
Po pierwsze będą momenty kiedy przestaniemy je odczuwać. Po drugie, gdybyśmy nawet spędzali tygodnie w szczęśliwości z czasem przestalibyśmy ten stan traktować jako coś wyjątkowego. Uznalibyśmy, że to norma. Co popchnęłoby nas najprawdopodobniej do poszukiwania źródeł szczęścia o mocniejszym nasyceniu, aby je ponownie poczuć jako coś wyjątkowego. Weszlibyśmy w schemat osoby uzależnionej, która z czasem uodparnia się na działanie substancji uzależniającej i potrzebuje coraz większych jej dawek, aby odczuwać taki sam efekt jak na początku jej używania.
Również życiowa sielanka, czy też poczucie przyjemności, choć w pewnym zakresie bywają nad wyraz miłe i także potrzebne. W dłuższej perspektywie nie zapewniają poczucia satysfakcji z życia.
To co je daje to poczucie spełnienia, ponieważ nadaje sensu naszemu życiu. Według Jaya Shetty spełnienie „potwierdza, że nasze działania mają wartość, odnoszą skutek i pozostawiają pozytywny ślad… Gdy to, co robimy, ma znaczenie, nasze życie również nabiera wartości.”
Oczywiście w takiej sytuacji pojawia się pytanie o źródła takiego spełnienia. Każdy z nas powinien sam odkryć własne źródła. Jednak jeśli miałbym udzielić jakiś wskazówek podpowiedziałbym: szukajcie ich w służbie innym, wspieraniu innych i miłości.
Kiedy ja miałbym odpowiedzieć czy moje życie jest satysfakcjonujące odparłbym, że tak i to z dwóch powodów. Doświadczyłem i wciąż doświadczam głębokiej miłości oraz każdego tygodnia pomagam kilku osobom w budowaniu lepszego życia lub zawodowej ścieżki. Kiedy czasami spoglądam wstecz oczami wyobraźni widzę tych, z którymi pracowałem. Mam wtedy głębokie poczucie, że nie zmarnowałem swoich dni.
Satysfakcja z pracy
Słynę z tego, że czasami słysząc o czyimś awansie serdecznie mu go gratuluję. Dodając jednak, że robię to pod warunkiem, że sam tego awansu chciał. Znam bowiem nie tak mało przypadków, w których awans, komuś podciął nogi, „ukradł” prywatny czas, czy też sprowadził problemy zdrowotne wywołane stresem.
Niestety często zapominamy o tym, że za wszystko w życiu przychodzi nam płacić. Awans to często nie tylko większa pensja, prestiż i szersze pole decyzyjne. To często także więcej pracy, odpowiedzialności i stresu. Nie wiem czy zauważyliście, że częściej na awansie zależy ludziom młodym, którzy postrzegają go jako namacalny dowód zawodowego sukcesu oraz jako wyznacznik ich wartości. Osoby bardziej doświadczone życiowo i pewne swoich życiowych priorytetów oraz swojej wartości pochodzą do wyścigu o stanowiska zazwyczaj z większą powściągliwością. Często nie jest to wynik lenistwa lub braku siły, ale świadomości i rozwagi.
Często też oczekujemy satysfakcji z pracy poprzez sam fakt dołączania do odnoszącej sukcesy firmy. Czy też włączenia do zespołu, który pracuje nad ważnym projektem. Niestety jak pokazuje doświadczenie wielu osób jest to niewystarczające. Musimy bowiem w tych zespołach jeszcze znaleźć swoje miejsce oraz obszar realnego wpływu. Mówiąc inaczej musimy być w tych zespołach użyteczni.
Użyteczność/poczucie wpływu jest tym elementem, który nadaje naszej pracy wartości. Przy czym możemy postrzegać tę użyteczność w dwóch aspektach.
Naszej użyteczności dla zespołu, czy procesu którym się zajmujemy – czy, gdyby nas zabrakło, ktoś by to w ogóle zauważył. Czy bez naszego udziału proces działałby nadal przez dłuższy czas bezproblemowo i efektywnie.
Naszej użyteczności w globalnym aspekcie – czy nasza praca lub firma, w której jesteśmy zatrudnieni wnosi coś wartościowego do świata lub życia innych ludzi.
Dobitnie o tym przekonał się jeden z moich znajomych, który od dłuższego czasu tak kształtował swoją pracę w firmie, aby nie spoczywała na nim prawie żadna odpowiedzialności oraz aby, tej pracy nie było za dużo do wykonania. Kiedy przyszedł COVID i jego firma przeszła na pracę w systemie Home Office przeżył załamanie i otarł się o depresję.
Pojawiły się one ze świadomością, że gdyby nie zalogował się do służbowego komputera, być może nikt by nawet tego nie zauważył. Głęboko przeżywał każdy dzień bez maila bezpośrednio zaadresowanego do niego i bez żadnej próby kontaktu z nim ze strony współpracowników.