Mateusz Kusznierewicz na swoich wystąpieniach promuje mądrą definicję sukcesu: „Sukces jest wtedy, kiedy zdobywamy postawione przed sobą cele”. Uważam że jest mądra, bo jeśli o niej pamiętamy odbieramy oręż zabójcom naszych sukcesów.

Sukces według naszej miary
Często słyszę powiedzenie: to jest sukces na miarę naszych możliwości. Fakt jest jednak taki, że nie zawsze musi taki być. Czasami wystarczy jak jest to sukces na miarę naszych oczekiwań. Sukces na 100% możliwości jest czasami najzwyczajniej w świecie nieopłacalny, poprzez fakt niewspółmiernego wysiłku czy pieniędzy jaki należałoby zainwestować, aby go osiągnąć.
To właśnie ten bilans jest wskazówką do wyznaczenia sobie odpowiednio zdefiniowanego celu. Celu, którego bez względu na oczekiwania innych powinniśmy się trzymać i o którym powinniśmy pamiętać mierząc swój sukces.
Nierzadko jednak o tym zapominamy i dajemy się wciągnąć w ocenę naszego sukcesu poprzez pryzmat oczekiwania innych. Tych, którzy nie byli zaangażowani w samo działanie. Tych, którzy próbują nas wtłoczyć we własne ambicje i zrealizować je naszymi rękami.
Lepszych nie było?
Są takie pytania, które nazywam jadowitymi. Niby nie skierowane przeciw nam. Niby nas nie negujące. Jednak niczym jad rozchodzący się po ciele ukąszonego, siejące w naszej głowie destrukcję i podkopujące wiarę w nasz sukces. Często zadają je najbliżsi, koledzy z pracy lub dobrzy znajomi, którzy nie mają odwagi wprost wyrazić swojego niezadowolenia.
Robią to oczywiście pod płaszczykiem troski o nas lub ogólnie przyjętej dyplomacji. Prawda jest jednak taka, że i tak chcą nam „przywalić”, ale w białych rękawiczkach.
Wyobraź sobie, że jako dziecko włożyłeś sporo wysiłku w to, aby ocenę z jakiegoś przedmiotu na koniec roku wyciągnąć z czwórki na piątkę i udało Ci się to. Rozpromieniony w domu chwalisz się, że z danego przedmiotu będziesz miał pięć…, a w odpowiedzi słyszysz zadane przez matkę pytanie „A ktoś będzie miał szóstkę?”
Wyobraź sobie, że po intensywnej pracy i zamknięciu z sukcesem ważnego projektu dostajesz awans na specjalistę. W domu obwieszczasz z radością, że cię doceniono i awansowano na stanowisko specjalisty…, a w odpowiedzi słyszysz od najbliższej osoby pytanie „Teraz to były tylko awanse na specjalistów, czy też obsadzono jakieś menedżerskie stanowiska?”
Niby nie słyszysz „to nic wielkiego”. Jednak tak zadane pytania jasno pokazują, że oczekiwania drugiej osoby były większe lub że nie docenia Twojego sukcesu. Jeżeli zapomnisz jaki był twój cel i nie docenisz faktu, że go osiągnąłeś „jad” zawarty w tym pytaniu sparaliżuje Twoje poczucie sukcesu.
No tak, ale…
Kiedy podejmujesz się jakiegoś działania najczęściej dobrze wiesz co ma być jego efektem końcowym. Często nawet starasz się, aby ten efekt był jak najwyższej jakości. Po wykonanej pracy prezentujesz go z dumą i zamiast pochwały słyszysz „no tak, ale…”.
Po „ale” zazwyczaj pada jakieś oczekiwanie, które nie zostało spełnione lub słyszysz o wyobrażeniu na temat twojej pracy, które jest odmienne od tego co przygotowałeś. Pytanie jednak, czy zostały one wcześniej wyartykułowane przez zlecającego. Jeżeli nie, zlecający powinien mieć pretensje do siebie. Zarazem jednak ta opinia nie powinna obniżać wartości twojego dzieła w twojej własnej ocenie. Cel został zrealizowany z sukcesem.
Mój klient został poproszony przez przełożoną o weryfikację i przygotowanie na kolejne spotkanie podsumowania nowej wersji cyklicznego dokumentu, który opisywał postęp prac w jednym z projektów. Przejrzał go wnikliwie i przygotował syntetyczne podsumowanie. Mówiło ono o tym, że nie stwierdził żadnych istotnych zmian w przebiegu projektu od ostatniego raportu. Nie pojawiły się nowe ryzyka, jak również nie stwierdził nowych lub zwiększonych odchyleń od pierwotnego harmonogramu prac. Co więcej zidentyfikował jeden błąd w informacjach, który dodatkowo zweryfikował i poprosił o wprowadzenie poprawki w dokumencie. W rekomendacji wyszedł poza zlecony mu zakres weryfikacji i zasugerowałem obserwację jednego dodatkowego parametru. Naprawdę był zadowolony ze swojej w pracy.
W odpowiedzi usłyszał „No super, super ale ja liczyłam na jakieś zestawienie liczbowe. Wiesz, ja potrzebuje takie menedżerskie informacje.”
W pierwszej chwili poczuł rozczarowanie i złość. Szybko jednak przypomniał sobie, że w prośbie o podsumowanie nie było mowy o liczbach. Co więcej uznawał swoje syntetyczne podsumowanie za przygotowane właśnie na poziomie menedżerskim, bez wnikania w operacyjne szczegóły.
Później okazało się, że jego szefowa potrzebuje po prostu wsadu do raportu dla swojego szefa.
Cel z „kosmosu”
Czasami nie wyznaczamy sami celu swojego działania, ale dostajemy go od innych. Zawsze warto, przepuścić go przez sito racjonalności i jeżeli ten cel z góry jest nierealny postarać się go przenegocjować. Życie jest jednak, życiem i nie zawsze się da.
Jedna z moich klientek miała szefa, który za wszelką cenę starał się wykazać i zostać członkiem zarządu firmy. Zasadniczo postawa godna pochwały, ale jego ambicje co do realizacji pewnych celów operacyjnych były całkowicie oderwane od rzeczywistości i na dodatek definiowane akademicko na poziomie 100%.
Moja klientka od momentu ich otrzymania wiedziała, że są nierealne i nawet nie podejmowała próby ich realizacji. Zamiast jednak odpuścić i całkowicie wyzbyć się motywacji do pracy wpadaliśmy na pomysł wyznaczania przez nią własnych „celów roboczych”. Takich, których realizacja w sytuacji zmiany pracy pokaże ją przyszłemu pracodawcy jako zaradną menedżerkę z sukcesami. Była to gwarancja tego, że tak definiowane są wystarczająco ambitne i były, bo dzisiaj już pracuje gdzie indziej.
Najważniejsze jednak, że w tej poprzedniej sytuacji nie straciła wiary w siebie. Nie popadła w marazm i wypalenie zawodowe. Dzięki własnym realnym i zarazem ambitnym „celom roboczym” pracowała cały czas nad wynikami oraz rozwijała swój dział. Dostrzegł to rynek i headhunterzy.